zestaw Ellie |
zestaw Amy |
Pozostałe
sześć lekcji minęło mi w miarę szybko, biorąc nawet pod uwagę dwa testy, na
które kompletnie nie byłam przygotowana. Tak, wiem. Powinnam się uczyć.
Bynajmniej zdaniem moich rodziców. No bo wiecie, zawód prawnika, hm? Jakoś nie
widzę siebie w tej roli, którą zaplanowali. Naprawdę czekam już tylko do
pierwszego lipca, dwutysięcznego trzynastego roku, żeby wyrwać się z tego
piekła, jakim jest mieszkanie z Michael’em Subtle. Och, przepraszam. Nie
mówiłam tu do tej pory zbyt dużo o mojej rodzinie, dlatego macie prawo nie
wiedzieć, o co mi chodzi. Michel Subtle to mój ojciec, choć bardziej pasowałoby
określenie opiekuna prawnego, bo tatą nazwać go mogę tylko ze względu na to, że
brał rzeczywisty udział w moim poczęciu. Chociaż, kto wie? Może tak naprawdę
jestem tylko jakąś podrzuconą moim rodzicom, zaginioną belgijską księżniczką?
Okej, to akurat mało prawdopodobne. Zaraz, wróćmy do tematu. Michael ma
trzydzieści sześć lat, jest - choć głupio mi to mówić o moim własnym ojcu -
wciąż nieziemsko przystojny. Ma krótkie, niegdyś ciemnobrązowe, teraz już
gdzieniegdzie posiwiałe włosy, czekoladowe oczy, które po nim odziedziczyłam i
mierzy sto osiemdziesiąt dwa centymetry. Jest sławnym aktorem, bardzo dobrym w
swoim zawodzie. Niestety to chyba jego jedyne dobre cechy. A przynajmniej dla
mnie, ponieważ wszyscy ludzie uważają go za cudownego i opiekuńczego tatusia,
przykładnego męża, który nawet w całym natłoku pracy znajduje czas dla swoich
rodziców. Och, jakże mi przykro, że w tych kwestiach naprawdę zawodzi swoich
fanów. W domu ojciec pojawia się tylko w niektóre weekendy, a jeśli już
łaskawie znajdzie czas, aby nas odwiedzić, zaszywa się w swoim biurze, wychodzi
tylko na posiłki i ochrzania nas za wszystko, cokolwiek byśmy nie zrobiły. I
nie ważne jest wtedy, czy zrobimy to dobrze, czy źle. Po prostu, z zasady
musimy z Charlotte i mamą znosić jego humory. Choć szczerze mówiąc, robią to
tylko one, ponieważ ja bardzo często się przeciwko niemu buntuję. To chyba
wszystko, co mam o nim do powiedzenia. Moja mama? Cóż, moja matka nazywa się
Emerson Brittle, ma trzydzieści pięć lat, jest niesamowicie piękna, ale też
bezbronna wobec mojego ojca. Boi się nawet do niego odezwać, a na tym cierpimy
ja i moja dwa lata młodsza siostra Charlotte. Ona odziedziczyła po naszej rodzicielce
wszystko, co najlepsze, czyli na przykład cudowne błękitne oczy, miękkie, złote
włosy i długie nogi. Ja, patrząc w lustro widzę dziewczynę i ładnie
zarysowanych kościach policzkowych, bladej karnacji, niemalże czerwonych,
pełnych wargach. Mam długie – prawie do pasa – kruczoczarne spirale, które
idealnie kontrastują z kolorytem skóry i odcieniem ust. W sumie, mnie się
podoba mój wygląd, aczkolwiek wiem też, że nie każdy tak sądzi. Patrząc jednak
z innej strony, to nic mnie nie obchodzi, co ktoś o mnie myśli. W zasadzie mało
rzeczy mnie w życiu obchodzi, oprócz moich najbliższych (jak zapewne się
domyślacie, nie ma na tej liście mojego ojca).
- Amelia! Amy! Brittle, do cholery! – za plecami usłyszałam niski głos mojej przyjaciółki, która najprawdopodobniej biegła do mnie od momentu, kiedy wyszłam ze szkoły, aż do teraz, gdy wsiadałam do czarnego, sportowego auta Alex’a. Z niechęcią obróciłam się w jej stronę, bo wiedziałam, że skoro mówi takim niskim tonem, coś jest na rzeczy. Powolnym ruchem przesunęłam okulary z nosa tuż nad czoło, tak, aby lekko leżały na moich włosach. Mimo, że na dworze nie było słońca, to założyłam je, bo pasowały do mojego ogólnego, hm, image’u.
- Słucham cię – powiedziałam i oparłam się biodrami o drzwiczki od samochodu. Zapewne, gdyby widział to ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że gramy tu jakąś scenę do jednego z tych seriali, które tak uwielbia teraz młodzież. Zaraz… Skins? W każdym razie, i tak tego nie oglądam, widzę jedynie delikatne podobieństwo między mną, a tą… Effy. Tak, chyba tak się nazywała. O tyle, o ile się orientuję, ona też lubi imprezy i alkohol.
- Błagam cię, muszę iść dzisiaj na jakiś bankiet do mamy – poinformowała mnie Ellie i choć jeszcze nie powiedziała, o co dokładnie chodzi to zaczęłam się niestety domyślać. Jej matka, bardzo znana bizneswoman Margie Howards często zabierała córkę na różne takie przyjęcia biznesowe. Nie muszę chyba wspominać, że są one niesamowicie nudne? Wiem, bo to przeżyłam. Jeden, jedyny raz Ellie udało się mnie na coś takiego wyciągnąć. Przyrzekłam sobie wtedy, że nigdy więcej się nie dam. I mam zamiar tego dotrzymać.
- Howards, nie. Umówiłam się dzisiaj z Alex’em – odwróciłam się szybko i puściłam chłopakowi oczko.
- Amy… Proszę cię, jesteś moją ostatnią nadzieją. Matty ma jutro test z chemii, materiał od początku roku – dziewczyna patrzyła na mnie swoimi pięknymi oczyma, w których płonęła nadzieja. Roześmiałam się na głos i kilka osób na parkingu zwróciło na nas uwagę.
- I sądzisz, że będzie się uczył? Nie chce tam iść, bo wie, że będzie po prostu beznadziejnie – próbowałam ją uświadomić, ale ona jakoś nie bardzo chciała mi uwierzyć.
- Amelia, błagam cię, jesteś moją przyjaciółką, zrób to dla mnie. Niczego w życiu już nie będę od ciebie chciała – siedemnastolatka była niemal bliska płaczu i dolna warga zaczęła jej niepostrzeżenie drżeć. Boże, stawiam się takiemu draniowi, jak mój ojciec, a jej nie mogę?
- Dobra. Ale wiedz, że będziemy tam góra dwie godziny i wychodzę – Ellie rzuciła się na mnie i próbowała chyba udusić.
- Dziękuję, dziękuję ci, kocham cię, wiesz o tym, prawda? O Boże, jak ja cię uwielbiam! – Jeszcze chwila, a zaczęłaby tańczyć jakieś dziwne tańce, ale powstrzymałam ją od tego pomysłu - który zapewne wkradł się już do jej głowy – łapiąc gwałtownie za nadgarstek.
- Jeszcze jeden warunek – oznajmiłam.
- Wszystko, co zechcesz – dziewczyna była w takiej euforii, że pewnie gdybym jej powiedziała, że jestem skrywaną w nowym ciele córką Pierce’a Brosnan’a, uwierzyłaby.
- Zakładam to, co wybiorę. Żadnych ograniczeń – uśmiechnęłam się triumfalnie, a Ellie zrzedła mina. Widać było, że niezbyt spodobał się jej mój pomysł.
- Hmm… Amy… Tylko żadnych piór, kolorowych irokezów, ani cyberloków, okej? – spojrzała na mnie niepewnie.
- Och, jaka szkoooda. No dobrze – przewróciłam teatralnie oczami, a brunetka jeszcze raz mnie wyściskała.
- Amelia, jedziemy? – nagle przypomniałam sobie o obecności mojego chłopaka. Gwałtownie obróciłam się w jego stronę i zaszczebiotałam:
- Och, skarbie, to nie będzie dla ciebie żaden problem, jeśli przyjdę troszkę później, co? – posłałam mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów, na jaki było mnie w tej chwili stać, a on, jak to facet rozpromienił się i zapewnił, że oczywiście nie ma nic przeciwko. Gdy dojechaliśmy do domu było już przed szóstą, bo po drodze wybraliśmy się jeszcze do Starbucks’a i zasiedzieliśmy się tam trochę. Dobrze, że dziś jest już piątek. Koniec tygodnia, weekend. Tak, początek weekendu spędzony na nudnym bankiecie, cudownie. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?
Alex zajechał pod ogromny budynek, potocznie nazywany również posiadłością mojego ojca. Szybko, ale za to namiętnie się z nim pożegnałam i podbiegłam do białych drzwi, wystukałam kod i zamek się odblokował. Technika…
Weszłam do przedsionka, ściągnęłam buty ze stóp i pędem rzuciłam się na górę do swojego pokoju. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że o tej porze w domu jest pusto, bo Charlotte była pewnie u swojej koleżanki, a mama wypłakiwała się u cioci Fridy, swojej siostry. Miałam tylko półtorej godziny, Ell miała tu być wpół do ósmej. Szybkim ruchem otworzyłam ogromną garderobę, która znajdowała się tuż obok łóżka. Chwilę poprzechadzałam się oglądając różne ciuchy i w końcu zdecydowałam się założyć zestaw (na górze). No cóż, nie będę taka wredna dla biednej Howards. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i jak zwykle pomalowałam usta czerwoną szminką, aby jeszcze bardziej je uwydatnić. Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści do drzwi zadzwonił dzwonek. Zbiegłam na dół i otworzyłam przyjaciółce drzwi. To, co zobaczyłam lekko mnie zdziwiło, bo Ellie miała na sobie (na górze). A na przyjęcia u swojej mamy nigdy się tak nie ubiera.
- Wow – zdołałam tylko wykrztusić.
- Może być? Nie jest zbyt ekstrawagancka? – brunetka z niepokojem przygryzła dolną wargę.
- Jest idealnie.
- Gotowa? – siedemnastolatka po moich słowach rozpromieniła się.
- Niestety.
- Amelia! Amy! Brittle, do cholery! – za plecami usłyszałam niski głos mojej przyjaciółki, która najprawdopodobniej biegła do mnie od momentu, kiedy wyszłam ze szkoły, aż do teraz, gdy wsiadałam do czarnego, sportowego auta Alex’a. Z niechęcią obróciłam się w jej stronę, bo wiedziałam, że skoro mówi takim niskim tonem, coś jest na rzeczy. Powolnym ruchem przesunęłam okulary z nosa tuż nad czoło, tak, aby lekko leżały na moich włosach. Mimo, że na dworze nie było słońca, to założyłam je, bo pasowały do mojego ogólnego, hm, image’u.
- Słucham cię – powiedziałam i oparłam się biodrami o drzwiczki od samochodu. Zapewne, gdyby widział to ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że gramy tu jakąś scenę do jednego z tych seriali, które tak uwielbia teraz młodzież. Zaraz… Skins? W każdym razie, i tak tego nie oglądam, widzę jedynie delikatne podobieństwo między mną, a tą… Effy. Tak, chyba tak się nazywała. O tyle, o ile się orientuję, ona też lubi imprezy i alkohol.
- Błagam cię, muszę iść dzisiaj na jakiś bankiet do mamy – poinformowała mnie Ellie i choć jeszcze nie powiedziała, o co dokładnie chodzi to zaczęłam się niestety domyślać. Jej matka, bardzo znana bizneswoman Margie Howards często zabierała córkę na różne takie przyjęcia biznesowe. Nie muszę chyba wspominać, że są one niesamowicie nudne? Wiem, bo to przeżyłam. Jeden, jedyny raz Ellie udało się mnie na coś takiego wyciągnąć. Przyrzekłam sobie wtedy, że nigdy więcej się nie dam. I mam zamiar tego dotrzymać.
- Howards, nie. Umówiłam się dzisiaj z Alex’em – odwróciłam się szybko i puściłam chłopakowi oczko.
- Amy… Proszę cię, jesteś moją ostatnią nadzieją. Matty ma jutro test z chemii, materiał od początku roku – dziewczyna patrzyła na mnie swoimi pięknymi oczyma, w których płonęła nadzieja. Roześmiałam się na głos i kilka osób na parkingu zwróciło na nas uwagę.
- I sądzisz, że będzie się uczył? Nie chce tam iść, bo wie, że będzie po prostu beznadziejnie – próbowałam ją uświadomić, ale ona jakoś nie bardzo chciała mi uwierzyć.
- Amelia, błagam cię, jesteś moją przyjaciółką, zrób to dla mnie. Niczego w życiu już nie będę od ciebie chciała – siedemnastolatka była niemal bliska płaczu i dolna warga zaczęła jej niepostrzeżenie drżeć. Boże, stawiam się takiemu draniowi, jak mój ojciec, a jej nie mogę?
- Dobra. Ale wiedz, że będziemy tam góra dwie godziny i wychodzę – Ellie rzuciła się na mnie i próbowała chyba udusić.
- Dziękuję, dziękuję ci, kocham cię, wiesz o tym, prawda? O Boże, jak ja cię uwielbiam! – Jeszcze chwila, a zaczęłaby tańczyć jakieś dziwne tańce, ale powstrzymałam ją od tego pomysłu - który zapewne wkradł się już do jej głowy – łapiąc gwałtownie za nadgarstek.
- Jeszcze jeden warunek – oznajmiłam.
- Wszystko, co zechcesz – dziewczyna była w takiej euforii, że pewnie gdybym jej powiedziała, że jestem skrywaną w nowym ciele córką Pierce’a Brosnan’a, uwierzyłaby.
- Zakładam to, co wybiorę. Żadnych ograniczeń – uśmiechnęłam się triumfalnie, a Ellie zrzedła mina. Widać było, że niezbyt spodobał się jej mój pomysł.
- Hmm… Amy… Tylko żadnych piór, kolorowych irokezów, ani cyberloków, okej? – spojrzała na mnie niepewnie.
- Och, jaka szkoooda. No dobrze – przewróciłam teatralnie oczami, a brunetka jeszcze raz mnie wyściskała.
- Amelia, jedziemy? – nagle przypomniałam sobie o obecności mojego chłopaka. Gwałtownie obróciłam się w jego stronę i zaszczebiotałam:
- Och, skarbie, to nie będzie dla ciebie żaden problem, jeśli przyjdę troszkę później, co? – posłałam mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów, na jaki było mnie w tej chwili stać, a on, jak to facet rozpromienił się i zapewnił, że oczywiście nie ma nic przeciwko. Gdy dojechaliśmy do domu było już przed szóstą, bo po drodze wybraliśmy się jeszcze do Starbucks’a i zasiedzieliśmy się tam trochę. Dobrze, że dziś jest już piątek. Koniec tygodnia, weekend. Tak, początek weekendu spędzony na nudnym bankiecie, cudownie. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?
Alex zajechał pod ogromny budynek, potocznie nazywany również posiadłością mojego ojca. Szybko, ale za to namiętnie się z nim pożegnałam i podbiegłam do białych drzwi, wystukałam kod i zamek się odblokował. Technika…
Weszłam do przedsionka, ściągnęłam buty ze stóp i pędem rzuciłam się na górę do swojego pokoju. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że o tej porze w domu jest pusto, bo Charlotte była pewnie u swojej koleżanki, a mama wypłakiwała się u cioci Fridy, swojej siostry. Miałam tylko półtorej godziny, Ell miała tu być wpół do ósmej. Szybkim ruchem otworzyłam ogromną garderobę, która znajdowała się tuż obok łóżka. Chwilę poprzechadzałam się oglądając różne ciuchy i w końcu zdecydowałam się założyć zestaw (na górze). No cóż, nie będę taka wredna dla biednej Howards. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i jak zwykle pomalowałam usta czerwoną szminką, aby jeszcze bardziej je uwydatnić. Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści do drzwi zadzwonił dzwonek. Zbiegłam na dół i otworzyłam przyjaciółce drzwi. To, co zobaczyłam lekko mnie zdziwiło, bo Ellie miała na sobie (na górze). A na przyjęcia u swojej mamy nigdy się tak nie ubiera.
- Wow – zdołałam tylko wykrztusić.
- Może być? Nie jest zbyt ekstrawagancka? – brunetka z niepokojem przygryzła dolną wargę.
- Jest idealnie.
- Gotowa? – siedemnastolatka po moich słowach rozpromieniła się.
- Niestety.