środa, 26 grudnia 2012

Chapter three



Wysiadając z limuzyny oślepiły mnie błyski fleszy i ogłuszyły napływające zewsząd krzyki. Nienawidzę tego. Spojrzałam na Ellie dodając jej otuchy i postawiłam stopę w wysokim bucie na czerwonym dywanie. Zaczekałam chwilę, aż wysiądzie również moja przyjaciółka i zaczęłyśmy iść ku wejściu do ekskluzywnej restauracji. Poruszałyśmy się płynnie, wyrafinowanie i pewnie. Ech… Lata praktyki… Z ojcem…
- Panno Brittle! Tutaj! W tę stronę! – zawołał ktoś po mojej prawej stronie. Odchyliłam lekko głowę i uśmiechnęłam się, a gdy tylko z powrotem ją odwróciłam, obie z El powiedziałyśmy, równocześnie się śmiejąc:
- Chrzańcie się wszyscy.

* * *

- Panno Brittle, panno Howards. Witamy na bankiecie. Szampana? – przy wejściu podszedł do nas przystojny kelner , lub kimkolwiek był. W każdym razie zabrał płaszcz Ellie i podał nam kieliszki.
- To mi się podoba – szepnęłam do przyjaciółki.
- Mnie się bardziej podoba ten facet – El śmiesznie poruszyła brwiami i wzięłyśmy łyk szampana rozpoczynając tę szaloną noc.

* * *

- Taka piękna dziewczyna, a tyle pije? – jakiś chłopak podszedł do mnie i zaśmiał się, jakby w moim zachowaniu było coś zabawnego. Był ubrany w gustowny, z pewnością drogi garnitur. Miał średniej długości brązowe loki,  szmaragdowe oczy i dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał. Na oko dawałam mu jakieś dziewiętnaście lat i metr osiemdziesiąt wzrostu.
- Nie przejmuj się, kotku. Na pewno mam mocniejszą głowę od ciebie – rzuciłam do niego i wróciłam do poprzedniej czynności, jaką było opróżnianie napoczętej z Ellie butelki Chardonnay.
- Nie wątpię. Pozwolisz, że się przedstawię? – zapytał raczej retorycznie, ale nawet tego nie pozostawiłam bez odpowiedzi.
- Skoro tak bardzo ci na tym zależy – uśmiechnęłam się, i choć nie był to zbyt życzliwy uśmiech, chłopak odwzajemnił go.
- Harry Edward Milward Styles – ukłonił się przy tym i zaśmiał.
- Robisz to, żeby się popisać, czy zawsze się tak przedstawiasz? – zapytałam podejrzliwie, choć wiedziałam, że i ja powinnam podać mu swoje imię.
- Przed dziewczynami zawsze się kłaniam.
- Nie chodzi mi o to.
- Więc o co?
- O całość. Harry Edward Milward Styles? Serio?
- Musisz mnie zapamiętać. Właśnie poznałaś sławnego piosenkarza.
- Wątpliwa przyjemność.
Chłopak ukazał rząd białych zębów. Był denerwujący z tą swoją skłonnością do optymizmu.
- A twoje imię? – zapytał siadając obok mnie. Złapał z talerza krewetkę i jak gdyby nigdy nic zaczął ją przeżuwać.
- Nie możesz go poznać – odparłam. Spojrzał na mnie zdziwiony i przez dłuższą chwilę milczał. Miałam chwilę, aby rozejrzeć się za Els, ale nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Czyżby zaszyła się gdzieś z przystojnym kelnerem? Ciekawe, co na to Matty… Cholera, dlaczego niby mam się przejmować Matty’m? Przecież to przez niego siedzę tu z tym idiotą, zamiast całować się z Alex’em!
- Dlaczego nie mogę poznać twojego imienia? – Harry przerwał ciszę, która mi wcale nie ciążyła. Wręcz przeciwnie, zdawała się być najpiękniejszą muzyką pod słońcem.
- Bo to by znaczyło, że wszedłeś do mojego świata – chłopak znów się zdziwił i zapewne pożałował teraz, że w ogóle coś do mnie powiedział.
- A jaki jest twój świat? – nie dawał za wygraną. Rozejrzałam się po sali, licząc, że znajdę jakiegoś ochroniarza, bo ten gość zaczyna mnie przerażać. Niestety nie znalazłam nikogo.
- Jest piekłem, skarbie.
- Czyżbyśmy żyli na tej samej planecie? – zaśmiał się i nie mogłam także powstrzymać uśmiechu. Nagle coś mi się przypomniało.
- Hej, ile masz lat? – zapytałam, co mogło się wydawać zupełnie niezwiązane z tematem i też nie było, ale w tej chwili było mi potrzebne.
- Osiemnaście – odrzekł Harry zaszokowany moim pytaniem.
- Świetnie. Chodź – rzuciłam i łapiąc go za rękę pociągnęłam ku wyjściu. Gdy już znaleźliśmy się na zewnątrz, chłopak roześmiał się i powiedział:
- Stwierdziłaś, że skoro jestem pełnoletni, to pieprzenie się ze mną nie będzie nielegalne?
- You wish. Widzisz ten sklep? – wskazałam ruchem ręki na znajdujący się po drugiej stronie ulicy ekskluzywny budynek.
- Widzę. Co w związku z tym? – zapytał podejrzliwie.
- Pójdziesz tam i poprosisz o papierosy Treasurer.
- Żartujesz sobie ze mnie!? – Harry zrobił wielkie oczy. – Po pierwsze, one kosztują szesnaście funtów! Po drugie, ile ty masz lat!? – niemal krzyczał.
- Siedemnaście. Nie jestem warta tych pieniędzy? – spojrzałam na niego mrużąc zmysłowo oczy.
- Nie pozwolę ci się zatruwać… - powiedział spowalniając słowa.
- Przecież się nie truję – powiedziałam cicho zbliżając swoje usta do jego szyi i lekko ją nimi muskając. Czułam, że się poddaje.
- Jesteś… - wyszeptał z zamkniętymi oczami. – Bezczelna – dokończył. Zrozumiałam, że muszę jeszcze  czegoś spróbować, zanim cała sytuacja straci swój urok i mój czar przestanie działać. Czar… To żeś wymyśliła, Amy…
- Proszę cię… - szepnęłam i wpiłam się w jego malinowe usta. Harry od razu przejął inicjatywę i nawet nie spostrzegłam, gdy stałam dociśnięta do ściany jakiegoś budynku, przed którym byliśmy. Całował mnie zachłannie, jakbym była czymś, czego pragnął od dawna. W maleńkiej przestrzeni, która jakimś cudem pojawiała się co chwila między naszymi wargami niemalże czułam iskry. Jakąś magiczną moc sprawiającą, że chciałam więcej. Z trudem się opanowałam.
- To co, skarbie? Zrobisz to dla mnie?
Skinął głową i tym razem już nie oponował. Pobiegł na drugą stronę ulicy, a ja dalej stałam tam, próbując uspokoić swój przyspieszony oddech.
Słonko, naoglądałaś się za dużo filmów.
Fajki za pocałunek.
Zwykła transakcja.

niedziela, 25 listopada 2012

Chapter two.


zestaw Ellie

zestaw Amy

Pozostałe sześć lekcji minęło mi w miarę szybko, biorąc nawet pod uwagę dwa testy, na które kompletnie nie byłam przygotowana. Tak, wiem. Powinnam się uczyć. Bynajmniej zdaniem moich rodziców. No bo wiecie, zawód prawnika, hm? Jakoś nie widzę siebie w tej roli, którą zaplanowali. Naprawdę czekam już tylko do pierwszego lipca, dwutysięcznego trzynastego roku, żeby wyrwać się z tego piekła, jakim jest mieszkanie z Michael’em Subtle. Och, przepraszam. Nie mówiłam tu do tej pory zbyt dużo o mojej rodzinie, dlatego macie prawo nie wiedzieć, o co mi chodzi. Michel Subtle to mój ojciec, choć bardziej pasowałoby określenie opiekuna prawnego, bo tatą nazwać go mogę tylko ze względu na to, że brał rzeczywisty udział w moim poczęciu. Chociaż, kto wie? Może tak naprawdę jestem tylko jakąś podrzuconą moim rodzicom, zaginioną belgijską księżniczką? Okej, to akurat mało prawdopodobne. Zaraz, wróćmy do tematu. Michael ma trzydzieści sześć lat, jest - choć głupio mi to mówić o moim własnym ojcu - wciąż nieziemsko przystojny. Ma krótkie, niegdyś ciemnobrązowe, teraz już gdzieniegdzie posiwiałe włosy, czekoladowe oczy, które po nim odziedziczyłam i mierzy sto osiemdziesiąt dwa centymetry. Jest sławnym aktorem, bardzo dobrym w swoim zawodzie. Niestety to chyba jego jedyne dobre cechy. A przynajmniej dla mnie, ponieważ wszyscy ludzie uważają go za cudownego i opiekuńczego tatusia, przykładnego męża, który nawet w całym natłoku pracy znajduje czas dla swoich rodziców. Och, jakże mi przykro, że w tych kwestiach naprawdę zawodzi swoich fanów. W domu ojciec pojawia się tylko w niektóre weekendy, a jeśli już łaskawie znajdzie czas, aby nas odwiedzić, zaszywa się w swoim biurze, wychodzi tylko na posiłki i ochrzania nas za wszystko, cokolwiek byśmy nie zrobiły. I nie ważne jest wtedy, czy zrobimy to dobrze, czy źle. Po prostu, z zasady musimy z Charlotte i mamą znosić jego humory. Choć szczerze mówiąc, robią to tylko one, ponieważ ja bardzo często się przeciwko niemu buntuję. To chyba wszystko, co mam o nim do powiedzenia. Moja mama? Cóż, moja matka nazywa się Emerson Brittle, ma trzydzieści pięć lat, jest niesamowicie piękna, ale też bezbronna wobec mojego ojca. Boi się nawet do niego odezwać, a na tym cierpimy ja i moja dwa lata młodsza siostra Charlotte. Ona odziedziczyła po naszej rodzicielce wszystko, co najlepsze, czyli na przykład cudowne błękitne oczy, miękkie, złote włosy i długie nogi. Ja, patrząc w lustro widzę dziewczynę i ładnie zarysowanych kościach policzkowych, bladej karnacji, niemalże czerwonych, pełnych wargach. Mam długie – prawie do pasa – kruczoczarne spirale, które idealnie kontrastują z kolorytem skóry i odcieniem ust. W sumie, mnie się podoba mój wygląd, aczkolwiek wiem też, że nie każdy tak sądzi. Patrząc jednak z innej strony, to nic mnie nie obchodzi, co ktoś o mnie myśli. W zasadzie mało rzeczy mnie w życiu obchodzi, oprócz moich najbliższych (jak zapewne się domyślacie, nie ma na tej liście mojego ojca).
- Amelia! Amy! Brittle, do cholery! – za plecami usłyszałam niski głos mojej przyjaciółki, która najprawdopodobniej biegła do mnie od momentu, kiedy wyszłam ze szkoły, aż do teraz, gdy wsiadałam do czarnego, sportowego auta Alex’a. Z niechęcią obróciłam się w jej stronę, bo wiedziałam, że skoro mówi takim niskim tonem, coś jest na rzeczy. Powolnym ruchem przesunęłam okulary z nosa tuż nad czoło, tak, aby lekko leżały na moich włosach. Mimo, że na dworze nie było słońca, to założyłam je, bo pasowały do mojego ogólnego, hm, image’u.
- Słucham cię – powiedziałam i oparłam się biodrami o drzwiczki od samochodu. Zapewne, gdyby widział to ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że gramy tu jakąś scenę do jednego z tych seriali, które tak uwielbia teraz młodzież. Zaraz… Skins? W każdym razie, i tak tego nie oglądam, widzę jedynie delikatne podobieństwo między mną, a tą… Effy. Tak, chyba tak się nazywała. O tyle, o ile się orientuję, ona też lubi imprezy i alkohol.
- Błagam cię, muszę iść dzisiaj na jakiś bankiet do mamy – poinformowała mnie Ellie i choć jeszcze nie powiedziała, o co dokładnie chodzi to zaczęłam się niestety domyślać. Jej matka, bardzo znana bizneswoman Margie Howards często zabierała córkę na różne takie przyjęcia biznesowe. Nie muszę chyba wspominać, że są one niesamowicie nudne? Wiem, bo to przeżyłam. Jeden, jedyny raz Ellie udało się mnie na coś takiego wyciągnąć. Przyrzekłam sobie wtedy, że nigdy więcej się nie dam. I mam zamiar tego dotrzymać.
- Howards, nie. Umówiłam się dzisiaj z Alex’em – odwróciłam się szybko i puściłam chłopakowi oczko.
- Amy… Proszę cię, jesteś moją ostatnią nadzieją. Matty ma jutro test z chemii, materiał od początku roku – dziewczyna patrzyła na mnie swoimi pięknymi oczyma, w których płonęła nadzieja. Roześmiałam się na głos i kilka osób na parkingu zwróciło na nas uwagę.
- I sądzisz, że będzie się uczył? Nie chce tam iść, bo wie, że będzie po prostu beznadziejnie – próbowałam ją uświadomić, ale ona jakoś nie bardzo chciała mi uwierzyć.
- Amelia, błagam cię, jesteś moją przyjaciółką, zrób to dla mnie. Niczego w życiu już nie będę od ciebie chciała – siedemnastolatka była niemal bliska płaczu i dolna warga zaczęła jej niepostrzeżenie drżeć. Boże, stawiam się takiemu draniowi, jak mój ojciec, a jej nie mogę?
- Dobra. Ale wiedz, że będziemy tam góra dwie godziny i wychodzę – Ellie rzuciła się na mnie i próbowała chyba udusić.
- Dziękuję, dziękuję ci, kocham cię, wiesz o tym, prawda? O Boże, jak ja cię uwielbiam! – Jeszcze chwila, a zaczęłaby tańczyć jakieś dziwne tańce, ale powstrzymałam ją od tego pomysłu - który zapewne wkradł się już do jej głowy – łapiąc gwałtownie za nadgarstek.
- Jeszcze jeden warunek – oznajmiłam.
- Wszystko, co zechcesz – dziewczyna była w takiej euforii, że pewnie gdybym jej powiedziała, że jestem skrywaną w nowym ciele córką Pierce’a Brosnan’a, uwierzyłaby.
- Zakładam to, co wybiorę. Żadnych ograniczeń – uśmiechnęłam się triumfalnie, a Ellie zrzedła mina. Widać było, że niezbyt spodobał się jej mój pomysł.
- Hmm… Amy… Tylko żadnych piór, kolorowych irokezów, ani cyberloków, okej? – spojrzała na mnie niepewnie.
- Och, jaka szkoooda. No dobrze – przewróciłam teatralnie oczami, a brunetka jeszcze raz mnie wyściskała.
- Amelia, jedziemy? – nagle przypomniałam sobie o obecności mojego chłopaka. Gwałtownie obróciłam się w jego stronę i zaszczebiotałam:
- Och, skarbie, to nie będzie dla ciebie żaden problem, jeśli przyjdę troszkę później, co? – posłałam mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów, na jaki było mnie w tej chwili stać, a on, jak to facet rozpromienił się i zapewnił, że oczywiście nie ma nic przeciwko. Gdy dojechaliśmy do domu było już przed szóstą, bo po drodze wybraliśmy się jeszcze do Starbucks’a i zasiedzieliśmy się tam trochę. Dobrze, że dziś jest już piątek. Koniec tygodnia, weekend. Tak, początek weekendu spędzony na nudnym bankiecie, cudownie. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?
Alex zajechał pod ogromny budynek, potocznie nazywany również posiadłością mojego ojca. Szybko, ale za to namiętnie się z nim pożegnałam i podbiegłam do białych drzwi, wystukałam kod i zamek się odblokował. Technika…
Weszłam do przedsionka, ściągnęłam buty ze stóp i pędem rzuciłam się na górę do swojego pokoju. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że o tej porze w domu jest pusto, bo Charlotte była pewnie u swojej koleżanki, a mama wypłakiwała się u cioci Fridy, swojej siostry. Miałam tylko półtorej godziny, Ell miała tu być wpół do ósmej. Szybkim ruchem otworzyłam ogromną garderobę, która znajdowała się tuż obok łóżka. Chwilę poprzechadzałam  się oglądając różne ciuchy i w końcu zdecydowałam się założyć zestaw (na górze). No cóż, nie będę taka wredna dla biednej Howards. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i jak zwykle pomalowałam usta czerwoną szminką, aby jeszcze bardziej je uwydatnić. Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści do drzwi zadzwonił dzwonek. Zbiegłam na dół i otworzyłam przyjaciółce drzwi. To, co zobaczyłam lekko mnie zdziwiło, bo Ellie miała na sobie (na górze). A na przyjęcia u swojej mamy nigdy się tak nie ubiera.
- Wow – zdołałam tylko wykrztusić.
- Może być? Nie jest zbyt ekstrawagancka? – brunetka z niepokojem przygryzła dolną wargę.
- Jest idealnie.
- Gotowa? – siedemnastolatka po moich słowach rozpromieniła się.
- Niestety.

niedziela, 18 listopada 2012

Chapter one.

- „Nazywam się Amelia Brittle, mam siedemnaście lat i żyję w piekle” – starsza pani Gritty od języka angielskiego w mojej cudownej (wyczuliście ten sarkazm?) szkole, mówiąc to podniosła głowę i spojrzała na mnie z niejakim żalem. Zmarszczki przecinające jej twarz w chyba wszystkich możliwych miejscach dodawały jej jakiegoś takiego, ja wiem, uroku? Szmaragdowe oczy zdawały się w tej chwili przenikać moją duszę na wskroś. Słońce wpadające przez duże okna w klasie numer trzynaście odbijało się od kwadratowych okularów, brylantowych drobnych kolczyków oraz broszki koloru jej tęczówek, która ledwo widoczna spoczywała na piersi nauczycielki, wpięta w karminową sukienkę. Światło od niej odbijające powodowało, że na staruszce gdzieniegdzie pojawiała się jakby poświata. Czasem miałam wrażenie, że wygląda jak duch. W zasadzie to ze względu na swój wiek mogłaby  już uczestniczyć w lekcjach, jako duch… Nie no, Amy, daj spokój. Ale w sumie na emeryturze chyba powinna być.
- Amelia? Słuchasz mnie? – nauczycielka uśmiechnęła się życzliwie,  lecz po chwili starała się przybrać surowy wyraz twarzy.
- Ekhm, szczerze to zamyśliłam się.
- Och, doprawdy? Więc o czym tak myślałaś, że nie mogłaś poddać się mojemu urokowi osobistemu? – zaśmiała się perliście i uniosła obie dłonie, aby poprawić i tak idealnie ułożoną siwą fryzurę.
- Hmm… Na przykład o tym, skąd pani profesor wzięła taką cudowną broszkę? – na moje słowa cała klasa wraz z samą Gritty zaśmiała się głośno.
- Nawet nie próbuj, Brittle. Znam twoje sztuczki i choć zapewnie zbyt często daję się na nie nabrać to teraz niestety nie mogę pozostawić twojej pracy bez komentarza. Cóż, jedno zdanie, jako cała autocharakterystyka to troszkę za mało, nie sądzisz?  Zwłaszcza tak dziwne stwierdzenie, jakobyś mieszkała w piekle… - wszystko wypowiedziała powoli, akcentując ostatnie słowo swojej wypowiedzi. Zawsze zachowywała się tak, jakby miała na pamięć wyuczoną rolę, jakby w każdej chwili z góry widziała co ma powiedzieć. I w tym niestety przypominała mojego ojca.  Aktorstwo… Phi! Też mi coś! Gritty pracowała w naszej placówce, jako nauczycielka języka angielskiego, ale w młodości była aktorką i to bardzo znaną. Prywatna szkoła, taa…
- What’s wrong with the world? Where is the love?- zacytowałam urywki tekstu utworu “Where is the love?” w
ykonania Black Eyed Peas. Klasa znów wybuchła niepohamowanym śmiechem słysząc moją kiepską imitację głosów Willa. I. Am, a następnie Timberlake’a. Profesorka także nie mogła powstrzymać cichego chichotu.
- Do rzeczy, Amelio. Skoro naprawdę uważasz, że świat jest takim piekłem… - nie zdążyłam dokończyć, bo szybko jej przerwałam:
- Nie. Świat być może nie. Ale ludzie. Ludzie w moim życiu. Oni są piekłem – zakończyłam uśmiechając się z wyższością. Co ja poradzę, że tatuś nauczył mnie już, jak być obojętną na niemal wszystko i patrzeć na każdego z niejaką pogardą.
- Hm, ciekawa teza. Gdybyś była tak łaskawa, królewno, przygotuj na jutro krótkie wystąpienie przed klasą na ten temat – Ciągnęła. Czasem sądzę, że zmieniła nazwisko ze względu na swój charakter.* Chociaż nazwała mnie „królewną” to jestem pewna, że nie było w tym ani krzty złośliwości. Po prostu lubiła mnie tak nazywać. Wiedziała, że pochodzę z prawdopodobnie najbogatszej rodziny ze wszystkich dzieciaków w Londynie, a może nawet w Anglii?
- Zobaczymy, czy mi się będzie chciało – zauważyłam i  dla was prawdopodobnie mogło się to wydać dosyć opryskliwe, ale nie miałam nawet na myśli, żeby to tak zabrzmiało. I w rzeczywistości tak się nie stało. Pani Gritty uśmiechnęła się do mnie z rozbawieniem po raz nie wiem już, który tego dnia i zadzwonił dzwonek ogłaszający nam – spragionym wolności i głębokiego oddechu po wyczerpującej lekcji – zbawienie, a potocznie mówiąc przerwę. Zgarnęłam rzeczy z ławki do wielkiej, oliwkowej torby od DKNY. Rzucając nauczycielce przyjazne spojrzenie, jako rekompensatę, wybiegłam z klasy. Mam tylko dziesięć minut. Wymijałam wszystkich ludzi, którzy nawinęli mi się po drodze. Po długich wiekach dotarłam do drzwi wychodzących na dach. Wspięłam się zwinnie po drabince, starając się przy tym nie zabrudzić czarnych trampek. Gdy tylko postawiłam stopę na jakimś stałym podłożu podeszła do mnie moja jedyna, prawdziwa przyjaciółka – Ellie. Średniego wzrostu brunetka stanowiła niemal moją kopię, z tą różnicą, że ja miałam czarne włosy, trochę krótsze od niej nogi i czekoladowe oczy, podczas gdy jej tęczówki wydawały się być szarobłękitnym oceanem.
- Już myślałam, że nie zdążysz – zaśmiała się obnażając przy tym lśniący aparat ortodontyczny.
- Miałam lekcję w trzynastce, oczekujesz ode mnie, że przebiegnę trzy piętra z wynikiem takim, jak struś pędziwiatr w kreskówkach?
- Oczekuję, a  właściwie wiem, że twój głód nikotynowy by ci na to pozwolił – uśmiechnęła się pięknie, prowadząc mnie w stronę naszej paczki. Alex i Matty siedzieli na krawędzi dachu z nogami spuszczonymi ku ulicy Petersona. Wiatr zdawał się podejmować próby potargania ich już i tak zmierzwionych czupryn.
- Patrzcie, kogo przyprowadziłam! – na słowa Ellie obaj chłopcy, jak na komendę odkręcili głowy w moją stronę. Alex uniósł kąciki swoich ust wysoko w górę i szybko wstał. Podbiegł do nas, wziął mnie na ręce i z papierosem w ręku zaczął okręcać wokół własnej osi. W pewnym momencie się chyba zapomniał i docisnął niechcący szluga do mojej nogi, wypalając mi przy tym dziurę w czarnych rajstopach tuż pod kością biodrową. Zwinnym ruchem postawił moje ciało na ziemię, zaciągnął się i pocałował mnie przekazując mi przy tym dym do ust, szepnął w moje włosy:
- Jak je wieczorem zdejmiesz to coś na nie poradzimy – słysząc jego słowa roześmiałam się głośno. Wzięłam od niego papierosa i kończąc go, powiedziałam:
- Mmm… Sugerujesz mi coś?
- Sugeruję, że nikogo nie ma dziś u mnie w domu – zabawnie poruszył brwiami.
- Będę o dwudziestej, kotku – pocałowałam go, namiętnie wpijając się w jego miękkie usta i gdy wreszcie się od siebie oderwaliśmy, zauważyłam, że Ellie też jest już po „powitaniu swojego Matty’ego” i czeka na mnie, aby iść na lekcję. Ruszyłyśmy w stronę wyjścia, ale zanim moja głowa do końca zniknęła w czeluściach otwartego włazu obróciłam się jeszcze w stronę Alex'a i krzyknęłam:
- Tylko naszykuj coś specjalnego!



*- gritty - wytrwały

sobota, 17 listopada 2012

Prolog



Wszyscy myślicie, że moje życie jest idealne, prawda? I tu was mogę naprawdę zaskoczyć. Uważacie, że przecież córka znanego i szanowanego aktora Michael’a Subtle  musi mieć cudowne życie, nie tak? No właśnie nie do końca. A w zasadzie nie ma w tym niczego tak świetnego, jak moglibyście podejrzewać. Częste wyjazdy ojca, zdrady na każdym kroku. Oglądanie jego zapitej twarzy i tego, jak traktuje mnie i moją matkę w prawie każdy weekend, a w telewizji udawanie szczęśliwej, pełnej rodziny.  Jeśli naprawdę chcecie mnie poznać, mogę załatwić wam przepustkę. Nazywam się Amelia Brittle, mam siedemnaście lat i żyję w piekle.

Subtle* - wyrafinowany
Brittle* - kruchy



________________________________________________________________________
Mamy prolog. Chciałam powiedzieć, że w opowiadaniu na pewno pojawią się chłopcy z 1D :) Myślałam o tym blogu już od dawna i chciałam, żeby powstało coś innego :)
Pozdrawiam :*