środa, 10 kwietnia 2013

Chapter five



- To ja już pójdę – powiedziałam wstając z łóżka, nie owijając się nawet kołdrą zaczęłam schodzić po schodach zbierając po kolei sukienkę i buty. Gdy byłam już na dole usłyszałam głośne i szybkie kroki.
- Zostań jeszcze, proszę – Harry popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem. „Słodko…” Przebiegło mi przez myśl. „Amelia, daj sobie spokój”.
- Której części mojej wypowiedzi nie zrozumiałeś, skarbie? – uśmiechnęłam się i w momencie kiedy zakładałam lewego buta, chłopak gwałtownie wziął mnie na ręce tak, że nie było sposobu nie spojrzeć mu w oczy. „Piękne oczy” Za dużo wypiłam.
- Ja tam zrozumiałem tylko „To ja jeszcze zostanę”. A mówiłaś coś innego? – w jego głosie było coś takiego… Nie mogłam się powstrzymać, by się nie uśmiechnąć. Chłopak jest zdecydowany, widać. „Ciekawe co teraz robi Alex…” . Pięknie, akurat w tej chwili…
- Sprytnie… Ale ja naprawdę muszę już iść – powiedziałam. – Do mojego chłopaka. – dodałam, by wymusić na nim coś, czego ja akurat nie posiadam. „Wyrzuty sumienia”. Przez jego twarz przebiegł cień niezadowolenia, jednak trwało to dosłownie jakąś nanosekundę. A potem stało się coś, czego zupełnie się teraz nie spodziewałam. Jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko moich, bym za moment mogła się w nich roztopić. Tym razem nie było w nim żadnej niepewności, jedynie stanowczość i cholerna namiętność, której nie mogłam się oprzeć. Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się na łóżku, ale na parterze, nie na piętrze, jak poprzednio.
- Po jaką cholerę ci tu tyle łóżek? – zapytałam śmiejąc się. No dajcie spokój. To raczej normalny dom, nie jakaś willa (bez żadnych aluzji).
- Na wypadek gdybyś niespodziewanie wpadła – odparł bez zastanowienia. „Przyda się…” Boże, nawet w takim momencie nie mogę pozbyć się mojego cudownego drugiego ja. Uwielbiane rozmowy z samą sobą… „Psychiatryk  witałby cię z otwartymi ramionami”. Och, zamknij się.
Podczas gdy ja urządzałam sobie w głowie jakiś talk – show, Harry pozbył się już moich ubrań, zostawił tylko bieliznę i delikatnie całował moje obojczyki, co samo w sobie sprawiało mi niewypowiedzianą przyjemność. Chłopak co chwila przerywał poprzednią czynność, by złożyć na moich ustach namiętny pocałunek. Nagle to ja znalazłam się na nim i dłońmi błądziłam po jego klatce piersiowej, czasem zjeżdżając nimi niżej. Widziałam, że mu się podoba. Czułam to. Prowokowałam go.
- Harry, zrobiliśmy ci zakupy! – zawołał jakiś głos z korytarza, a jego właściciel po chwili pojawił się w salonie, razem z trzema innymi chłopakami, patrząc na nas i śmiejąc się. – Ale chyba deser już masz… -
dodał po cichu. – To ja pójdę do twojego pokoju, a wy – tu wykonał jakiś nieodgadniony gest machając rękami – się ogarnijcie.
Spojrzałam na Harry’ego, który jak na dżentelmena przystało pomógł mi wstać z łóżka. Reszta chłopaków z utęsknieniem przyglądała się ramiączku mojego czarnego biustonosza, które dziwnym trafem zsunęło się bardzo nisko po ramieniu odkrywając mój i tak duży dekolt.  Przeszłam przez pokój w poszukiwaniu torebki i szpilek i podczas, gdy ja zastanawiałam się gdzie mogła upaść jedna z nich, Harry zdążył już pójść do pokoju po swoje ubrania zostawiając mnie z nimi wszystkimi, a jego kolega zejść na dół przebrany w jakąś dziwną pasiastą koszulkę, bardzo pasujące do tego kraciaste spodnie od piżamy i – o zgrozo – kapcie-renifery, bo jak sam stwierdził „stęsknił się za Loczkiem i ma zamiar spędzić tu cały dzień z nim i swoją marchewką”. Boże… Z kim on się zadaje!? Jak dobrze, że oni tu wpadli, jeszcze Harry wciągnąłby mnie w jakieś ich zabawy… „Chociaż w sumie mogłoby być zabawnie…” Dopiero po chwili zorientowałam się, że on mówił o zwykłych marchewkach, a nie o… Nieważne. Jeden z tych chłopców – blondyn – przyniósł Pasiastemu z zapewne kuchni całą torebkę warzyw.
Ja się tu zastanawiam nad orientacją chłopaka, z którym się przespałam, a gdzie jest mój cholerny but!?
- Tam leży – Pasiasty wskazał ręką w kierunku szklanego stolika. O Matko…

- Powiedziałam to na głos? – zapytałam retorycznie, a chłopak pokiwał głową śmiejąc się.
- Harry jest hetero. A przy okazji… Przeleciałeś ją? – zwrócił się do Syls’a… Stals’a… cholera, jak on miał na nazwisko… Nieważne… W każdym bądź razie on zszedł już na dół i stał na pierwszym schodku z uśmiechem zadowolenia na twarzy ubrany w szary rozciągnięty T-shirt i czarne bokserki. „Lepiej niż Alex…” przeleciało mi przez głowę i w tym samym momencie usłyszałam z ulicy naciskane przez wściekłych kierowców klaksony w autach, które zdawały się krzyczeć „ZA – KO – CHU - JESZ – SIĘ!”, co było dość niemożliwe, bo nawet Alex’a nie kocham… Ale to chyba za dużo, jak na dzisiejszy poranek, więc czym prędzej założyłam buta, którego wskazał mi Pasiasty i udałam się w stronę drzwi wejściowych i moja dłoń wylądowała na klamce w tym samym czasie, co dłoń Harry’ego. Przez ten ułamek sekundy kiedy się dotykały, poczułam tę iskierkę przedzierającą się od mojego palca serdecznego, aż do krańców kręgosłupa, a na dworze jacyś kierowcy chyba znów się zdenerwowali, bo klaksony nie ustawały, a nawet zdawały się wydzierać jeszcze bardziej niż wcześniej w rytmie tego przeklętego zdania. Szybko cofnęłam rękę, ale moje ruchy nie są niestety tak szybkie, jak pieprzony refleks pumy tego chłopaka, bo już po chwili stałam przyparta do ściany i nawet przez koszulkę czułam jego napięte mięśnie brzucha. I uwierzcie, z trudem zakazałam sobie zdarcia z niego tego – jakże niepotrzebnego – kawałka materiału. Cóż… W sumie jednym z czynników powstrzymujących mnie przed urzeczywistnieniem tego pomysłu był mój strach przed porażeniem prądem przez te wszystkie ładunki elektryczne, które przeskakiwały w małej przestrzeni między nami. Oczywiście drugim czynnikiem było też to, że w każdej chwili może nas nakryć jego przyjaciel wymachując jakąś marchewką jak mieczem w średniowieczu. Tak, opcja powstrzymania się wydawała się znacznie bezpieczniejsza, co niestety nie równało się ze słowem łatwa.
- Spotkamy się jeszcze – zdziwiło mnie to, co usłyszałam. Nie pytał. Stwierdzał.
- Zobaczymy – posłałam mu kpiący uśmiech, to naprawdę jedyne, na co było mnie w tej chwili stać. Z trudem wyślizgnęłam się z jego objęć i zeszłam schodami przed domem.
- Zapomniałaś papierosów! – dogonił mnie przy furtce. Odwróciłam się w jego stronę i namiętnie pocałowałam prosto w usta.
- Naprawdę sądzisz, że nie stać mnie na fajki? Następnym razem weź coś mocniejszego – wyszłam na ulicę, wyciągając telefon, by zadzwonić po Ellie i zostawiając Harry’ego przed jego domem z oszołomionym wyrazem twarzy. Ale czy było to spowodowane pocałunkiem, moją wypowiedzią, czy też tym, że stał na drodze w samych bokserkach i biegła do niego zgraja dziewczyn, nie mam pojęcia.
I szczerze mówiąc, chyba niewiele mnie to obchodziło.

czwartek, 7 lutego 2013

Chapter four

Uwaga, wchodzisz na własną odpowiedzialność, w rozdziale mogą się pojawiać sceny +18.



Czuliście kiedyś coś na kształt poczucia winy, wyrzutów sumienia, czy innych takich?  Jeśli tak, to opowiedzcie mi, co to w ogóle jest? Albo nie, w sumie, co mnie to obchodzi? Tego muszą doświadczać tylko ludzie, którzy mają jakieś uczucia, emocje. A ja przecież ich nie mam. Jestem w środku zupełnie pusta, jakby ktoś nadmuchał balonik z wodą i potem tę wodę wylał. A balonik istniał dalej, tyle, że nie miał nic wewnątrz siebie. Jedyne uczucie, jakim pałałam w swoim życiu to nienawiść. Przez niego. Przez pewnego cholernego egoistę, którzy spieprzył moje życie nic nie robiąc, albo robiąc dużo. Sama już po prostu nie wiem, co było tego przyczyną.  Przecież to, co było między nami… To było piękne i mogło być dalej. Mogło trwać. A tymczasem ojciec wolał nie zastanawiać się nad tym, co się dzieje w jego rodzinie.
W pewnym momencie swojego życia, zaczęłam się zastanawiać, jaka jest różnica między życiem, a istnieniem. I doszłam do wniosku, że ja tylko istnieję. Bo żeby żyć trzeba odczuwać. Myśleć humanitarnie. Angażować się w to, co się robi. Ale istnienie jest dla nas łatwiejsze. Nic nie musimy, na nic nie zważamy, niczym się nie przejmujemy. Cholerne nic, które rozsadza nas od środka, ale tak naprawdę nie chcemy tego zmienić. Tak jest wygodniej. Może i kiedyś cholernie zaboli, ale póki co jest dobrze.
- Ekhm… - ktoś obok mnie nagle się pojawił i wraz z nim otulił mnie bardzo przyjemny zapach. Zapach, jakiego nie czułam od dawna. Zapach bezpieczeństwa. Na dźwięk głosu tej osoby aż podskoczyłam.
- Tak? – odwróciłam głowę w stronę pochodzenia tego pomruku, a moim oczom ukazała się burza loków oraz zakłopotane, wciąż lekko przyćmione jakby wstydem i jakimś nieodgadnionym niedosytem oczy.
- Przyniosłem twoje papierosy – chłopak miał głos niski, niby zamroczony.
- Och, jasne. Dzięki – nie wierzę. Właśnie wypowiedziałam to słowo. Definitywnie potrzeba ci lekarza, Amy.
- Słuchaj… - zaczął Harry. – Może…  mogłabyś… chciałbym… - gdy to usłyszałam to naprawdę zachciało mi się śmiać. Wcześniej taki pewny siebie, a teraz co?
- Prosisz, czy żądasz? – zapytałam, a Styles podniósł na mnie wzrok, który wcześniej utkwił w swych butach i nagle odzyskując rezon oznajmił stanowczo:
- Powiedz mi jak się nazywasz.
- Powiedz mi, gdzie mieszkasz – odrzekłam, a mój nowy znajomy otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, lecz trwało to tylko ułamek sekundy, bo zaraz wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki telefon, wykręcił numer i coś wcisnął, ale nigdzie nie zadzwonił. Po chwili obok nas zatrzymała się długa, czarna limuzyna. Harry otworzył mi drzwi i weszłam do środka, on za mną. Obicia kanap były skórzane i znajdował się tam również duży barek, jak się okazało wypełniony po brzegi różnymi alkoholami. Chłopak spojrzał na mnie znacząco, lecz pozostałam niewzruszona. Chyba spodziewał się, że zrobi to na mnie wrażenie. Niestety, jakby to powiedzieć, jestem przyzwyczajona do takich „luksusów”.
Przez całą drogę jechaliśmy w milczeniu, lecz żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Co jakiś czas spoglądaliśmy tylko na siebie. Gdy tylko samochód zatrzymał się przed jakąś posesją, Harry wysiadł i otworzył mi drzwi. Przy wejściu do domu zrobił to samo. Chociaż biegliśmy to i tak deszcz zmoczył nas całych, bo zaczął padać, jeszcze gdy jechaliśmy. Znaleźliśmy się w pięknie urządzonym wnętrzu, ale w tej chwili jakoś nie miałam ochoty podziwiać architektury.
- Taki z ciebie dżentelmen? – zapytałam retorycznie, lecz i tak doczekałam się odpowiedzi:
- Tylko dla ciebie.
Chłopak lekko musnął moje wargi, jednak nawet coś takiego sprawiło, że poczułam, jakby przez usta przechodziła iskierka wzdłuż całego mojego wnętrza, aż do stóp. Szybko oddałam pocałunek, spragniona jego dotyku, bardziej niż kiedykolwiek czyjegokolwiek. Harry odsunął się ode mnie by zaczerpnąć powietrza, lecz w ułamku sekundy przyciągnęłam go do siebie mocno i stanowczo. Styles odgarnął delikatnie moje mokre włosy z twarzy znów nas rozdzielając i spojrzał na mnie.
- Jesteś piękna – szepnął i na nowo wpił się w moje wargi, a ja wciąż czułam na sobie jego przyjemnie gorący oddech pachnący jeszcze lekko jakimś alkoholem.
Poczułam jego chłodne dłonie na swoich plecach, po chwili też na brzuchu i zaczęłam się cicho śmiać. Chłopak zaprzestał czynności i zapytał:
- Co się dzieje?
- Nic, łaskoczesz… Nie przerywaj, proszę.
Harry składał delikatne pocałunki na mojej szyi, potem ramionach i chciał się posunąć dalej, lecz przeszkodziła mu w tym moja sukienka, więc zsunął ją jednym ruchem ręki. Zostałam tam w samej bieliźnie, a on wciąż miał na sobie koszulę i garnitur.  Pociągnęłam za guziki tak mocno, że niektóre leżały już na podłodze, zerwawszy się z nitek. Po chwili oboje staliśmy w korytarzu bez niczego na sobie.
- Na pewno? – chłopak spojrzał na mnie wzrokiem pełnym niewinności, której przecież za chwilę miał się pozbyć.
- Zamknij się – powiedziałam składając na jego wargach subtelny, lecz pełen namiętności pocałunek. Harry podniósł mnie tak, że oplotłam nogami jego biodra. Przez cały czas miałam zamknięte oczy i dopiero po kilku minutach złapałam dłonią delikatny satynowy materiał. Uniosłam powieki i ujrzałam zielone tęczówki wpatrujące się we mnie. W moment później poczułam przyjemny ucisk w dole brzucha, świadczący o tym, że chłopak we mnie wszedł, i że robił to cholernie dobrze. Zaczął poruszać się wpierw bardzo powoli, lecz potem już zdecydowanie i szybko. Nie mam pojęcia, ile czasu to trwało, ale mogłoby trwać wieczność. Wreszcie słodkie, upragnione ciepło rozlało się po całym moim ciele, docierając chyba nawet do… do serca? Nie, to niemożliwe… Przecież moje serce jest już kompletnym kawałkiem lodu.
Obezwładniający zapach naszych ciał zmusił mnie do zamknięcia oczu i rozkoszowania się nim. A jednak, naprawdę czułam to ciepło dalej w środku. Czegoś takiego, to jeszcze nikt ci nie zafundował…
- Mówiłem już, że jesteś piękna? – usłyszałam słodki głos tuż nad moimi wargami.
- A ja, że jesteś pijany?
- Jestem zupełnie trzeźwy. Ja ci powiedziałem, gdzie mieszkasz, teraz ty powiedz mi, jak się nazywasz?
- Niech ci będzie… Amelia Brittle, miło mi – uśmiechnęłam się lekko.
- Brittle… Ta…? – Harry otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Ta. Właśnie przeleciałeś córkę najsławniejszego aktora Wielkiej Brytanii.

środa, 26 grudnia 2012

Chapter three



Wysiadając z limuzyny oślepiły mnie błyski fleszy i ogłuszyły napływające zewsząd krzyki. Nienawidzę tego. Spojrzałam na Ellie dodając jej otuchy i postawiłam stopę w wysokim bucie na czerwonym dywanie. Zaczekałam chwilę, aż wysiądzie również moja przyjaciółka i zaczęłyśmy iść ku wejściu do ekskluzywnej restauracji. Poruszałyśmy się płynnie, wyrafinowanie i pewnie. Ech… Lata praktyki… Z ojcem…
- Panno Brittle! Tutaj! W tę stronę! – zawołał ktoś po mojej prawej stronie. Odchyliłam lekko głowę i uśmiechnęłam się, a gdy tylko z powrotem ją odwróciłam, obie z El powiedziałyśmy, równocześnie się śmiejąc:
- Chrzańcie się wszyscy.

* * *

- Panno Brittle, panno Howards. Witamy na bankiecie. Szampana? – przy wejściu podszedł do nas przystojny kelner , lub kimkolwiek był. W każdym razie zabrał płaszcz Ellie i podał nam kieliszki.
- To mi się podoba – szepnęłam do przyjaciółki.
- Mnie się bardziej podoba ten facet – El śmiesznie poruszyła brwiami i wzięłyśmy łyk szampana rozpoczynając tę szaloną noc.

* * *

- Taka piękna dziewczyna, a tyle pije? – jakiś chłopak podszedł do mnie i zaśmiał się, jakby w moim zachowaniu było coś zabawnego. Był ubrany w gustowny, z pewnością drogi garnitur. Miał średniej długości brązowe loki,  szmaragdowe oczy i dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał. Na oko dawałam mu jakieś dziewiętnaście lat i metr osiemdziesiąt wzrostu.
- Nie przejmuj się, kotku. Na pewno mam mocniejszą głowę od ciebie – rzuciłam do niego i wróciłam do poprzedniej czynności, jaką było opróżnianie napoczętej z Ellie butelki Chardonnay.
- Nie wątpię. Pozwolisz, że się przedstawię? – zapytał raczej retorycznie, ale nawet tego nie pozostawiłam bez odpowiedzi.
- Skoro tak bardzo ci na tym zależy – uśmiechnęłam się, i choć nie był to zbyt życzliwy uśmiech, chłopak odwzajemnił go.
- Harry Edward Milward Styles – ukłonił się przy tym i zaśmiał.
- Robisz to, żeby się popisać, czy zawsze się tak przedstawiasz? – zapytałam podejrzliwie, choć wiedziałam, że i ja powinnam podać mu swoje imię.
- Przed dziewczynami zawsze się kłaniam.
- Nie chodzi mi o to.
- Więc o co?
- O całość. Harry Edward Milward Styles? Serio?
- Musisz mnie zapamiętać. Właśnie poznałaś sławnego piosenkarza.
- Wątpliwa przyjemność.
Chłopak ukazał rząd białych zębów. Był denerwujący z tą swoją skłonnością do optymizmu.
- A twoje imię? – zapytał siadając obok mnie. Złapał z talerza krewetkę i jak gdyby nigdy nic zaczął ją przeżuwać.
- Nie możesz go poznać – odparłam. Spojrzał na mnie zdziwiony i przez dłuższą chwilę milczał. Miałam chwilę, aby rozejrzeć się za Els, ale nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Czyżby zaszyła się gdzieś z przystojnym kelnerem? Ciekawe, co na to Matty… Cholera, dlaczego niby mam się przejmować Matty’m? Przecież to przez niego siedzę tu z tym idiotą, zamiast całować się z Alex’em!
- Dlaczego nie mogę poznać twojego imienia? – Harry przerwał ciszę, która mi wcale nie ciążyła. Wręcz przeciwnie, zdawała się być najpiękniejszą muzyką pod słońcem.
- Bo to by znaczyło, że wszedłeś do mojego świata – chłopak znów się zdziwił i zapewne pożałował teraz, że w ogóle coś do mnie powiedział.
- A jaki jest twój świat? – nie dawał za wygraną. Rozejrzałam się po sali, licząc, że znajdę jakiegoś ochroniarza, bo ten gość zaczyna mnie przerażać. Niestety nie znalazłam nikogo.
- Jest piekłem, skarbie.
- Czyżbyśmy żyli na tej samej planecie? – zaśmiał się i nie mogłam także powstrzymać uśmiechu. Nagle coś mi się przypomniało.
- Hej, ile masz lat? – zapytałam, co mogło się wydawać zupełnie niezwiązane z tematem i też nie było, ale w tej chwili było mi potrzebne.
- Osiemnaście – odrzekł Harry zaszokowany moim pytaniem.
- Świetnie. Chodź – rzuciłam i łapiąc go za rękę pociągnęłam ku wyjściu. Gdy już znaleźliśmy się na zewnątrz, chłopak roześmiał się i powiedział:
- Stwierdziłaś, że skoro jestem pełnoletni, to pieprzenie się ze mną nie będzie nielegalne?
- You wish. Widzisz ten sklep? – wskazałam ruchem ręki na znajdujący się po drugiej stronie ulicy ekskluzywny budynek.
- Widzę. Co w związku z tym? – zapytał podejrzliwie.
- Pójdziesz tam i poprosisz o papierosy Treasurer.
- Żartujesz sobie ze mnie!? – Harry zrobił wielkie oczy. – Po pierwsze, one kosztują szesnaście funtów! Po drugie, ile ty masz lat!? – niemal krzyczał.
- Siedemnaście. Nie jestem warta tych pieniędzy? – spojrzałam na niego mrużąc zmysłowo oczy.
- Nie pozwolę ci się zatruwać… - powiedział spowalniając słowa.
- Przecież się nie truję – powiedziałam cicho zbliżając swoje usta do jego szyi i lekko ją nimi muskając. Czułam, że się poddaje.
- Jesteś… - wyszeptał z zamkniętymi oczami. – Bezczelna – dokończył. Zrozumiałam, że muszę jeszcze  czegoś spróbować, zanim cała sytuacja straci swój urok i mój czar przestanie działać. Czar… To żeś wymyśliła, Amy…
- Proszę cię… - szepnęłam i wpiłam się w jego malinowe usta. Harry od razu przejął inicjatywę i nawet nie spostrzegłam, gdy stałam dociśnięta do ściany jakiegoś budynku, przed którym byliśmy. Całował mnie zachłannie, jakbym była czymś, czego pragnął od dawna. W maleńkiej przestrzeni, która jakimś cudem pojawiała się co chwila między naszymi wargami niemalże czułam iskry. Jakąś magiczną moc sprawiającą, że chciałam więcej. Z trudem się opanowałam.
- To co, skarbie? Zrobisz to dla mnie?
Skinął głową i tym razem już nie oponował. Pobiegł na drugą stronę ulicy, a ja dalej stałam tam, próbując uspokoić swój przyspieszony oddech.
Słonko, naoglądałaś się za dużo filmów.
Fajki za pocałunek.
Zwykła transakcja.

niedziela, 25 listopada 2012

Chapter two.


zestaw Ellie

zestaw Amy

Pozostałe sześć lekcji minęło mi w miarę szybko, biorąc nawet pod uwagę dwa testy, na które kompletnie nie byłam przygotowana. Tak, wiem. Powinnam się uczyć. Bynajmniej zdaniem moich rodziców. No bo wiecie, zawód prawnika, hm? Jakoś nie widzę siebie w tej roli, którą zaplanowali. Naprawdę czekam już tylko do pierwszego lipca, dwutysięcznego trzynastego roku, żeby wyrwać się z tego piekła, jakim jest mieszkanie z Michael’em Subtle. Och, przepraszam. Nie mówiłam tu do tej pory zbyt dużo o mojej rodzinie, dlatego macie prawo nie wiedzieć, o co mi chodzi. Michel Subtle to mój ojciec, choć bardziej pasowałoby określenie opiekuna prawnego, bo tatą nazwać go mogę tylko ze względu na to, że brał rzeczywisty udział w moim poczęciu. Chociaż, kto wie? Może tak naprawdę jestem tylko jakąś podrzuconą moim rodzicom, zaginioną belgijską księżniczką? Okej, to akurat mało prawdopodobne. Zaraz, wróćmy do tematu. Michael ma trzydzieści sześć lat, jest - choć głupio mi to mówić o moim własnym ojcu - wciąż nieziemsko przystojny. Ma krótkie, niegdyś ciemnobrązowe, teraz już gdzieniegdzie posiwiałe włosy, czekoladowe oczy, które po nim odziedziczyłam i mierzy sto osiemdziesiąt dwa centymetry. Jest sławnym aktorem, bardzo dobrym w swoim zawodzie. Niestety to chyba jego jedyne dobre cechy. A przynajmniej dla mnie, ponieważ wszyscy ludzie uważają go za cudownego i opiekuńczego tatusia, przykładnego męża, który nawet w całym natłoku pracy znajduje czas dla swoich rodziców. Och, jakże mi przykro, że w tych kwestiach naprawdę zawodzi swoich fanów. W domu ojciec pojawia się tylko w niektóre weekendy, a jeśli już łaskawie znajdzie czas, aby nas odwiedzić, zaszywa się w swoim biurze, wychodzi tylko na posiłki i ochrzania nas za wszystko, cokolwiek byśmy nie zrobiły. I nie ważne jest wtedy, czy zrobimy to dobrze, czy źle. Po prostu, z zasady musimy z Charlotte i mamą znosić jego humory. Choć szczerze mówiąc, robią to tylko one, ponieważ ja bardzo często się przeciwko niemu buntuję. To chyba wszystko, co mam o nim do powiedzenia. Moja mama? Cóż, moja matka nazywa się Emerson Brittle, ma trzydzieści pięć lat, jest niesamowicie piękna, ale też bezbronna wobec mojego ojca. Boi się nawet do niego odezwać, a na tym cierpimy ja i moja dwa lata młodsza siostra Charlotte. Ona odziedziczyła po naszej rodzicielce wszystko, co najlepsze, czyli na przykład cudowne błękitne oczy, miękkie, złote włosy i długie nogi. Ja, patrząc w lustro widzę dziewczynę i ładnie zarysowanych kościach policzkowych, bladej karnacji, niemalże czerwonych, pełnych wargach. Mam długie – prawie do pasa – kruczoczarne spirale, które idealnie kontrastują z kolorytem skóry i odcieniem ust. W sumie, mnie się podoba mój wygląd, aczkolwiek wiem też, że nie każdy tak sądzi. Patrząc jednak z innej strony, to nic mnie nie obchodzi, co ktoś o mnie myśli. W zasadzie mało rzeczy mnie w życiu obchodzi, oprócz moich najbliższych (jak zapewne się domyślacie, nie ma na tej liście mojego ojca).
- Amelia! Amy! Brittle, do cholery! – za plecami usłyszałam niski głos mojej przyjaciółki, która najprawdopodobniej biegła do mnie od momentu, kiedy wyszłam ze szkoły, aż do teraz, gdy wsiadałam do czarnego, sportowego auta Alex’a. Z niechęcią obróciłam się w jej stronę, bo wiedziałam, że skoro mówi takim niskim tonem, coś jest na rzeczy. Powolnym ruchem przesunęłam okulary z nosa tuż nad czoło, tak, aby lekko leżały na moich włosach. Mimo, że na dworze nie było słońca, to założyłam je, bo pasowały do mojego ogólnego, hm, image’u.
- Słucham cię – powiedziałam i oparłam się biodrami o drzwiczki od samochodu. Zapewne, gdyby widział to ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że gramy tu jakąś scenę do jednego z tych seriali, które tak uwielbia teraz młodzież. Zaraz… Skins? W każdym razie, i tak tego nie oglądam, widzę jedynie delikatne podobieństwo między mną, a tą… Effy. Tak, chyba tak się nazywała. O tyle, o ile się orientuję, ona też lubi imprezy i alkohol.
- Błagam cię, muszę iść dzisiaj na jakiś bankiet do mamy – poinformowała mnie Ellie i choć jeszcze nie powiedziała, o co dokładnie chodzi to zaczęłam się niestety domyślać. Jej matka, bardzo znana bizneswoman Margie Howards często zabierała córkę na różne takie przyjęcia biznesowe. Nie muszę chyba wspominać, że są one niesamowicie nudne? Wiem, bo to przeżyłam. Jeden, jedyny raz Ellie udało się mnie na coś takiego wyciągnąć. Przyrzekłam sobie wtedy, że nigdy więcej się nie dam. I mam zamiar tego dotrzymać.
- Howards, nie. Umówiłam się dzisiaj z Alex’em – odwróciłam się szybko i puściłam chłopakowi oczko.
- Amy… Proszę cię, jesteś moją ostatnią nadzieją. Matty ma jutro test z chemii, materiał od początku roku – dziewczyna patrzyła na mnie swoimi pięknymi oczyma, w których płonęła nadzieja. Roześmiałam się na głos i kilka osób na parkingu zwróciło na nas uwagę.
- I sądzisz, że będzie się uczył? Nie chce tam iść, bo wie, że będzie po prostu beznadziejnie – próbowałam ją uświadomić, ale ona jakoś nie bardzo chciała mi uwierzyć.
- Amelia, błagam cię, jesteś moją przyjaciółką, zrób to dla mnie. Niczego w życiu już nie będę od ciebie chciała – siedemnastolatka była niemal bliska płaczu i dolna warga zaczęła jej niepostrzeżenie drżeć. Boże, stawiam się takiemu draniowi, jak mój ojciec, a jej nie mogę?
- Dobra. Ale wiedz, że będziemy tam góra dwie godziny i wychodzę – Ellie rzuciła się na mnie i próbowała chyba udusić.
- Dziękuję, dziękuję ci, kocham cię, wiesz o tym, prawda? O Boże, jak ja cię uwielbiam! – Jeszcze chwila, a zaczęłaby tańczyć jakieś dziwne tańce, ale powstrzymałam ją od tego pomysłu - który zapewne wkradł się już do jej głowy – łapiąc gwałtownie za nadgarstek.
- Jeszcze jeden warunek – oznajmiłam.
- Wszystko, co zechcesz – dziewczyna była w takiej euforii, że pewnie gdybym jej powiedziała, że jestem skrywaną w nowym ciele córką Pierce’a Brosnan’a, uwierzyłaby.
- Zakładam to, co wybiorę. Żadnych ograniczeń – uśmiechnęłam się triumfalnie, a Ellie zrzedła mina. Widać było, że niezbyt spodobał się jej mój pomysł.
- Hmm… Amy… Tylko żadnych piór, kolorowych irokezów, ani cyberloków, okej? – spojrzała na mnie niepewnie.
- Och, jaka szkoooda. No dobrze – przewróciłam teatralnie oczami, a brunetka jeszcze raz mnie wyściskała.
- Amelia, jedziemy? – nagle przypomniałam sobie o obecności mojego chłopaka. Gwałtownie obróciłam się w jego stronę i zaszczebiotałam:
- Och, skarbie, to nie będzie dla ciebie żaden problem, jeśli przyjdę troszkę później, co? – posłałam mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów, na jaki było mnie w tej chwili stać, a on, jak to facet rozpromienił się i zapewnił, że oczywiście nie ma nic przeciwko. Gdy dojechaliśmy do domu było już przed szóstą, bo po drodze wybraliśmy się jeszcze do Starbucks’a i zasiedzieliśmy się tam trochę. Dobrze, że dziś jest już piątek. Koniec tygodnia, weekend. Tak, początek weekendu spędzony na nudnym bankiecie, cudownie. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?
Alex zajechał pod ogromny budynek, potocznie nazywany również posiadłością mojego ojca. Szybko, ale za to namiętnie się z nim pożegnałam i podbiegłam do białych drzwi, wystukałam kod i zamek się odblokował. Technika…
Weszłam do przedsionka, ściągnęłam buty ze stóp i pędem rzuciłam się na górę do swojego pokoju. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że o tej porze w domu jest pusto, bo Charlotte była pewnie u swojej koleżanki, a mama wypłakiwała się u cioci Fridy, swojej siostry. Miałam tylko półtorej godziny, Ell miała tu być wpół do ósmej. Szybkim ruchem otworzyłam ogromną garderobę, która znajdowała się tuż obok łóżka. Chwilę poprzechadzałam  się oglądając różne ciuchy i w końcu zdecydowałam się założyć zestaw (na górze). No cóż, nie będę taka wredna dla biednej Howards. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i jak zwykle pomalowałam usta czerwoną szminką, aby jeszcze bardziej je uwydatnić. Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści do drzwi zadzwonił dzwonek. Zbiegłam na dół i otworzyłam przyjaciółce drzwi. To, co zobaczyłam lekko mnie zdziwiło, bo Ellie miała na sobie (na górze). A na przyjęcia u swojej mamy nigdy się tak nie ubiera.
- Wow – zdołałam tylko wykrztusić.
- Może być? Nie jest zbyt ekstrawagancka? – brunetka z niepokojem przygryzła dolną wargę.
- Jest idealnie.
- Gotowa? – siedemnastolatka po moich słowach rozpromieniła się.
- Niestety.